Barcelona w Gdańsku oczami redaktorów Magazynu Olé

Damian Jursza

Damian Jursza

Test

Dziś gościnny wpis Dominika Piechoty z Magazynu Olé. Redakcja miesięcznika w dość licznym gronie pojawiła się w Gdańsku na meczu Lechia – FC Barcelona. Jak wyglądały kulisy tego spotkania? Zapraszam do przeczytania obszernej relacji Dominika. Naprawdę warto!

Przyjazd Barcelony do Gdańska był świętem futbolu dla tysięcy osób. Mimo ledwie rangi towarzyskiej spotkania, także dziennikarze poczuli się zobowiązani do licznego uhonorowania imprezy. Do organizatorów napłynęło multum wniosków akredytacyjnych. Zatem postaram się opisać, jak to wyglądało z perspektywy redaktorów Magazynu Olé.

O samym sprowadzeniu Katalończyków udało nam się dowiedzieć relatywnie wcześnie, bowiem jeszcze przed pierwszymi przeciekami do prasy. Z każdym tygodniem dopływały do nas ciekawsze informacje, a wyjazd na mecz okazał się w redakcji priorytetem. Zresztą, to zrozumiałe, kiedy mówimy o periodyku poświęconym hiszpańskiej piłce. Dowiadywaliśmy się choćby o tym, że Barcelona sama wybierała rywala (początkowo: Wisła, awaryjnie: Lechia), a motywacją do przyjazdu było Euro 2012 oraz pozytywne recenzje Gdańska u reprezentantów Hiszpanii (inne miasto nie wchodziło raczej w grę). Słyszeliśmy nawet o kuriozalnych wymogach departamentu mediów barcelończyków, lecz przyjezdni szybko zrezygnowali z myśli o kilkudniowych autoryzacjach po ujrzeniu liczby chętnych. Można zdradzić, że sami chcieliśmy zagwarantować imprezie patronat medialny, jednak Duma Katalonii nie życzyła sobie internetowych pomagierów. Poza tym, za takie patronaty należy wpłacić dość okrągłe i pokaźne sumy. Przejdźmy więc do samego dnia meczowego, pomijając już nieudaną pierwszą próbę, rezygnację Tito i wszelkie powiązane tematy.

Nasza redakcja w Gdańsku była dość liczna, choć tylko trzy osoby przyjeżdżały pod banderą Olé. Jednak gdyby zsumować wszystkich, zliczylibyśmy w strefie medialnej dziesięciu lub jedenastu współpracowników. Bywały różne problemy z dojazdem — odwołany pociąg, kolejne opóźnienia, ale ostatecznie zebraliśmy się wszyscy w jednym miejscu. Kilku redaktorów „debiutowało”, więc nie mogliśmy odpuścić żadnego punktu z planu dnia Barcelony. Poruszanie się po mieście było akurat komfortowe, gdyż Maciek [jeden z redaktorów] rejony Trójmiasta zna doskonale, a i autem dysponuje.

Przywitać mistrzów

Punkt pierwszy — lotnisko. Obsługa nie udzielała żadnych informacji, a fani obstawili wszystkie możliwe wyjścia. W oczekiwaniu na przylot podziwialiśmy barcelońskich kibiców, którzy zadziwiali swoim pasjonackim podejściem. Nie brakowało ludzi w klubowych piżamach czy chłopca otulonego kołdrą w barwach Azulgrany; nie brakowało wystrojonych rodzin, zdolnych stworzyć jedenastkę do gry; nie brakowało też wózków dla niemowlaków ozdobionych we wiadome kolory. I mówiąc szczerze miałem w nosie, czy ci ludzie wiedzieli cokolwiek o niepodległościowych akcjach Katalonii, czy też znali innych zawodników poza Neymarem lub Messim — widać było, że dla nich Barcelona jest miłością i jednym z sensów życia. Organizatorzy zaskoczyli wszystkich, bowiem podstawili autobusy oraz eskortę policji pod… halę odlotów. Na szczęście, udało nam się zbliżyć do zawodników bardziej niż komukolwiek innemu, dzięki dziennikarskim przywilejom. Organizatorzy mocno zestresowani nie mogli się zdecydować. Jedni zapraszali nas bliżej zawodników, natomiast inni chcieli nas jak najszybciej wykurzyć do sympatyków oddalonych za barierką. Zawodnicy w mocno sennych nastrojach nawet nie odmachiwali fanom, lecz niezbyt kreatywne krzyki młodych ludzi usłyszeli na pewno, może nawet zbyt dobrze. Eskorta i trzy autokary szybciutko zmyły się z lotniska w kierunku hotelu.

Co tam słychać, panie Song?

Punkt drugi — konferencja prasowa. Oddelegowani: Alexis Sánchez oraz Alexandre Song (a nie jak napisali organizatorzy: Alexander). Filharmonia Gdańska całkiem ładna, natomiast rozmowy z piłkarzami nie były wyjątkowo spektakularne. Atmosfera wesoła, pośmialiśmy się czasem, jednak zawodnicy ograniczali się do przewidywalnych i kurtuazyjnych odpowiedzi. To nie był grad odważnych pytań, do jakich zostali przyzwyczajeni piłkarze na hiszpańskich konferencjach prasowych. Zwykłe, ciut sztampowe i zdecydowanie przewidywalne dialogi. Sami zapytaliśmy o kilka podstawowych spraw. Między innymi o rywalizację Neymara z Alexisem — prawdy się nie dowiedzieliśmy, a zwyczajnie usłyszeliśmy, że Brazylijczyk to furtka do trofeów. Ciekawiej jednak było, kiedy Maciek zapytał rzecznika prasowego o nieobecność Adriano. Pan, przedstawiony jako rzecznik, skwitował, że on takiej funkcji nie pełni, po prostu współpracuje z klubem i usiadł obok zawodników. Na sali niemałe zdziwienie, ale skrzydłowy Barçy szybko wyjaśnił, że ich kolega wieczorem bardzo źle się czuł. Było momentami śmiesznie: Sánchez wymawiał słowo „Lechia”, Michał Pol wspominał czasy rywalizacji z Wisłą, których zawodnicy nie mieli prawa pamiętać, a przedstawiciel Telewizji Trwam opowiedział historię swojego życia, prosząc jednocześnie w wymowny sposób o podpisanie piłki dla dzieci z biednych rodzin. Cóż, żałujemy, że nie zdążył zaprosić Katalończyków do Torunia. Koordynatorka konferencji poprosiła o zadawanie pytań po polsku, więc nawet będąc odpowiednio przygotowanym, nie sprawialiśmy problemów. Praca tłumacza także pozostawiała wiele do życzenia, gdyż zdarzały mu się błędy po hiszpańsku, a po polsku mówił z gracją Franciszka Smudy. Kameruńczykowi i Chilijczykowi dopisywały humory, do czego skutecznie przyczynił się nasz zupełnie niezrozumiały dla nich język i odmiany nazwisk. Po konferencji udało nam się zaczepić jeszcze graczy Blaugrany, aby ujrzeli na własne oczy okładkę Magazynu, a wręcz złożyli na niej podpis. Wszystko skończyłoby się dobrze, gdyby nie to, że Song nie oddał nam markera. Przyjęliśmy jednak w redakcji, że powstrzymamy się od wchodzenia na drogę prawną i wspomniane narzędzie piszące poświęcimy w słusznej sprawie. Niech Ci służy, Alex! Warto zaznaczyć bardzo przyjazną postawę piłkarzy, którzy dostali kategoryczny zakaz dłuższego kontaktu z fanami. Pracownicy klubu prowadzili ich prawie jak na smyczy, ale to nie przeszkodziło im w zignorowaniu nakazów i wyskoczeniu w kierunku kibiców. Podpisy okazały się ważniejsze niż klubowe rozporządzenia.

Dwucyfrówka?

Wolny czas wykorzystaliśmy na urzeczywistnianie znajomości i zwiedzanie Gdańska. Miasto zalane w granatowo-bordowych barwach. Można było odnieść wrażenie, jakby to Lechia występowała na wyjeździe. Wracając do znajomych, złapaliśmy na krótszą chwilę Michała Pola, jednego z naszych współpracowników. Chwilę porozmawialiśmy, choćby o jego awansie:

— Nowy pracodawca może nie być taki przychylny do wypowiedzi u was, więc zobaczymy, co dalej ze współpracą. Promowanie konkurencji…

— Olé wchodzi na rynek i już się boją, że ich przerośniemy!

— Spoko, w razie czego was wykupimy.

Rzecz jasna, wszystko w klimacie żartobliwym. Lepsze fakty „sprzedawał” nam redaktor Michała Zawada z Subiektywnego Podcastu Sportowego, zresztą także nasz współpracownik. Opowiadał nam jak to na zamkniętym spotkaniu organizatorów chłopak od strony technicznej zgłosił się z problemem: — Tablica rezultatów wyświetla tylko wyniki jednocyfrowe. Śmiech, nic dziwnego. Po kilkudziesięciu sekundach przyszły jednak czarne myśli: — Cholera, przecież kilka dni temu w Oslo było 7:0… Skończyło się na kilkugodzinnym programowaniu tablicy. Taki to respekt dla Barcelony. Kolejny z organizatorskich problemów: woda w basenie Katalończyków musi (!) mieć czternaście stopni, zgodnie z życzeniem. Lechia zazwyczaj ma około dwudziestu pięciu stopni, więc trzeba była kombinować jak załatwić przyjezdnym chłodniejsze przywitanie. To dwie z opowieści redaktora Zawady. Człowieka, który niegdyś ograł Alexa Songa we FIFĘ podczas wizyty w Londynie. Człowieka, który przed meczem wyjadał Messiemu i Neymarowi winogrona z szatni albo bawił się ich butami. Jak sam mówi, malutkie stopy mają ci Katalończycy. Takie opowieści lubimy! Między jednym a drugim przejazdem, też zdążyliśmy zagrać na konsoli. Los chciał, że to u nas Lechia jako pierwsza zremisowała 2:2 z Barceloną. Później zostało tylko déjà vu.

Widowiska czas…

Jak to dziennikarze, sprawdziliśmy co serwuje catering. Pozwiedzaliśmy Amber Expo, wcisnęliśmy do torby co się dało , poznaliśmy kilku ludzi, jak na przykład Kubę z Eurosportu, który dołączył do naszych szeregów (co niespotykane, kibic Levante). Potem przyszła już pora meczowa, więc nie będę serwował kolejnej relacji. Jak wszyscy wiemy, było 2:2. Przed spotkaniem rozmawialiśmy z trenerem bramkarzy gdańszczan, który twierdził, że dla zawodników z Polski to mecz życia. Ekstraklasa jest im obojętna, byleby pokonać Barcelonę. Krótko mówiąc, pompowali gigantyczny balon. Dla widza sprzed telewizora, to mogły być nudy. Dla obserwatora ze stadionu, to było widowisko. Przepiękny obiekt, fantastyczna sektorówka i dość kreatywni kibice (nie, nie mówię o „strzelcie, kurwom, gola”). My poświęciliśmy się robieniu zdjęć, prowadzeniu relacji oraz rozmowach z zagranicznymi dziennikarzami. Obok nas Japończycy, niedaleko siedzieli też Argentyńczycy, Brazylijczycy czy Hiszpanie, wszyscy zjechali się ze swoich krajów. Rozmawialiśmy o Matsuim (japoński dziennikarz dziwił się, czemu nie mamy go na okładce), Tacie (pochlebne recenzje) czy Neymarze (zdaniem większości potrzebuje jeszcze czasu). Chwaliliśmy się też naszym projektem, nagrywaliśmy wypowiedzi, całkiem aktywnie spędzony czas. Dziennikarz Radio Catalunya z każdym pytanie przychodził do nas, więc zdążyliśmy powymieniać Facebooki, telefony i wszelkie możliwe środki komunikacji. Co tu jeszcze warte uwagi? Alex Song, który podarował koszulkę osobie z trybun, a następnie rzucił się w kierunku ładnych tancerek, bez koszulki, pisk obowiązkowy. Do tego Neymar bałaganiarz, raczej niechętny tego dnia do wspólnych zdjęć. Wiele do opowiadania. Probierz, który nie usiadł ani na moment czy Pinto z otwartą szczęką na widok sektorówki. Jak widać spodobała mu się bardziej niż hiszpańskie kartoniady. To po prostu trzeba przeżyć i zobaczyć z odległości kilku metrów.

Zdobycze, wymiany, wrażenia

Po meczu udało nam się jeszcze wejść na murawę oraz zaczepić kilka osób. Z Jackiem Laskowskim pogadaliśmy o samym spotkaniu, hiszpańskiej piłce i magazynie. Godne uwagi było jego stanowisko komentatorskie, a raczej styl pracy — dwa laptopy, jeden komentator, podzielność uwagi na najwyższym poziomie. Jak sam mówi, nauczył się tego w Eurosporcie. Kilka słów z organizatorami oraz podbudowanymi chłopakami z Lechii, którzy chodzili trzydzieści centymetrów ponad ziemią po tym remisie. W międzyczasie zaczepiliśmy też Marcina Gortata. Największym hitem był Ilie Sánchez, który wybiegł z szatni i czekał dziesięć minut na Piotra Grzelczaka. Ot, zależało mu na wymianie koszulek z tak wybornym zawodnikiem. To chyba mówi wszystko o poziomie motywacji Lechii. Jak powiedział redaktor Zawada, w tym meczu uzbierał więcej dobrych zagrań niż przez cały poprzedni sezon w Polonii. Z kapitanem Barcelony B też zdążyliśmy porozmawiać i wepchnąć mu pierwszy numer do podpisu. — O, macie magazyn o naszej lidze? Ekstra! — zachwycał się Katalończyk. Jedna z organizatorek, ni stąd ni zowąd, zapytała mnie, kto grał z numerem dwanaście. Całkiem (nie)przypadkiem dos Santos podarował jej swój trykot. Zazdrościmy. Później były już tylko pożegnania. Wracając do domu zahaczyliśmy o McDonald, w którym ekipa telewizyjna TVP na czele z panami Żewłakowem i Kurowskim zamawiała kolejne smakołyki.

Dopóki nie zaczniemy regularnie występować w europejskich pucharach, będę zwolennikiem tego typu meczów. Mają zarówno swoją wartość marketingową, jak i dla gdańszczan sportową. Tysiące kibiców zobaczyło swoich ulubieńców na stadionie zapierającym dech w piersiach przy bardzo dobrej organizacji Polish Sport Promotions. Byle tak dalej. Osobiście fajnie się bawiłem, redakcyjni koledzy także nie narzekali ze względu na przeżycia, wrażenia oraz poznane osoby. W takich dniach warto się bawić w dziennikarstwo. Myślę, że pobawimy się jeszcze raz przy okazji Sevilli we Wrocławiu. A słowo „pobawimy” bardziej niech zwraca uwagę na przyjemność z pracy niż na brak profesjonalizmu. Gwarantujemy.

Dominik Piechota, redaktor prowadzący Olé

A po więcej emocji, zwłaszcza powiązanych z hiszpańskich futbolem, zapraszamy do Magazynu Olé.

[Fot. Maciej Marcinkiewicz]

Nie przegap wymarzonej pracy!
Najlepsze oferty co wtorek na Twoim mailu.