Wywiad: dr Katarzyna Burska – językoznawca z UŁ

Damian Jursza

Damian Jursza

Test

O prawidłowej odmianie nazwisk sportowców, błędach, których powinni wystrzegać się młodzi adepci dziennikarstwa, oraz poziomie językowym przedstawicieli polskich mediów opowiada dr Katarzyna Burska, językoznawca z Uniwersytetu Łódzkiego, autorka publikacji poświęconych językowi sportu, od blisko dekady związana z serwisem iGol.pl, na którym pod jej okiem pierwsze dziennikarskie kroki stawiało ponad stu pasjonatów piłki nożnej.

Zacznijmy zabawnie. Trzy najśmieszniejsze błędy, które udało Ci się znaleźć w sportowych artykułach?

Typowe błędy mnie raczej nie śmieszą, wręcz przeciwnie – smucą. Ale niejednokrotnie w tekstach dziennikarskich pojawiają się literówki, przekręcone frazeologizmy czy błędy logiczne, które mogą być źródłem komizmu. Trzy przykłady? Proszę bardzo: Do narożnika boiska podszedł Małkowski, który wręcz idealnie zagrał na głowę Popka, a ten bez problemu wpakował ją do bramki Cierzniaka. Norweski sędzia całkowicie wypatrzył wynik spotkania, nie dyktując kilku ewidentnych rzutów karnych. Jej gra to jedna wielka nieznajoma.

Brzmi nieźle. Masz więcej takich przykładów?

Oczywiście. Od kilku lat skrupulatnie notuję sobie takie oryginalne sformułowania.

Efektem było nic.

(…) jednak zawodnicy Manuela Pellegriniego jak bumerang powracali na połowę gości z futbolówką między nogami.

Argentyńczyk nie miał żadnych trudności, aby wpakować swojemu rodakowi futbolówkę do szatni.

(…) po czym kopnięta przez niego piłka (raczej dośrodkowanie niż strzał) zabiła spojenie słupka z poprzeczką i wyszła w boisko.

Będzie to 14. potyczka naszych zespołów. Do tej pory aż 20-krotnie górą byli biało-czerwoni.

Dobrze wspominam naszą współpracę, gdy brałem w FC Basel.

Brazylijczyk ma problem z mięśniem lewego ucha.

Peter Utaka, nie przejmując się brakiem rywala, spokojnie wpakował piłkę do siatki, która spadła pod jego nogę.

Najbliżej szczęścia był Rienat Janbajew, którego główka zatrzymała się na słupku.

Kibicie podopiecznych Abela Resino wciąż czekają na powrót do świetności drużyny (…).

Po wyjściu z szatni kolejnej ręki, tuż przed polem karnym, nie zauważył arbiter spotkania.

(…) za kilka dni wsiadamy do samolotu do RPA, później czeka nas klimatyzacja i rozpracowywanie kolejnych rywali.

A jakie są najczęstsze błędy popełniane przez młodych adeptów dziennikarstwa sportowego?

Dziennikarze – nie tylko młodzi, i nie tylko sportowi – mają bardzo duże problemy z odmianą nazwisk. Wydaje im się, że bezpiecznej będzie użyć zawsze formy mianownika, a tymczasem istnieje naprawdę niewiele nazwisk, zwłaszcza męskich, które nie podlegają odmianie. Zresztą dobieranie odpowiednich końcówek wyrazów pospolitych też sprawia niemałe kłopoty – ileż to razy spotyka się chociażby błędną formę “meczy” zamiast poprawnej “meczów”. Niepokojący jest także brak znajomości związków frazeologicznych – albo używane są one w błędnym znaczeniu, albo trudno jest w ogóle odtworzyć piszącym ich właściwą postać. Młodzi dziennikarze mają także skłonności do nadużywania wielkich liter, tendencja ta dotyczy nie tylko sportu, ale całej przestrzeni medialnej.

PracaSport.pl to w dużej mierze blog edukacyjny. Czy mogłabyś w pigułce przypomnieć wszystkim, które nazwiska nie podlegają odmianie, a które zawsze trzeba odmieniać?

Zacznijmy od nazwisk kobiet, bo reguła jest prosta: odmieniamy wszystkie żeńskie nazwiska, które są zakończone na -a. Trochę bardziej skomplikowane zasady rządzą fleksją nazwisk męskich, ogólna zasada głosi, że jeśli tylko jest możliwe przyporządkowanie nazwiska jakiemuś wzorcowi odmiany, to należy je odmieniać. Odnosi się to zarówno do nazwisk polskich, jak i obcych. Gdy mamy wątpliwości, jak powinna brzmieć poprawna forma, to szukamy wyrazu pospolitego o podobnym zakończeniu, np. Okrzeja odmienia się tak samo jak szyja, Rajca jak taca, a Verdi jak drogi. Zasada analogii – czyli poszukiwania rzeczowników lub przymiotników, które możemy wykorzystać jako wzorzec – bywa pomocna też w przypadku nazwisk kobiet. Nie odmieniamy nazwisk męskich, które w wymowie zakończone są na -u (np. Pompidou), -ua/-ła (Dubois) oraz akcentowaną samogłoskę -o (Hugo). Wszystkim zainteresowanym tym zagadnieniem polecam chociażby wstęp do słownika ortograficznego, tam przejrzyście wyjaśnione są obowiązujące zasady. I pamiętajmy, że to, iż ktoś twierdzi, że jego nazwisko dziwnie brzmi odmienione, nie powinno być żadnym wyznacznikiem.

A co w takim wypadku z odmianą takich nazwisk jak Żyro? Pozostawiać je w formie mianownikowej?

Nie ma żadnych przeszkód, by odmieniać polskie nazwiska zakończone na -o. Żyro, Lato, Citko – każde z tych nazwisk łatwo dopasować do polskiego systemu fleksyjnego, poprawne będą zatem sformułowania: podanie do Michała Żyry, gol Marka Citki, podziwiam Grzegorza Latę. Problemy sprawiają też nazwiska obce kończące się na -e i -o. Często brzmią dla nas obco i z tego powodu mamy opory przed ich odmienianiem, np. Gattuso, Goetze, Figo, Ronaldo, Schuerrle. Wydawnictwa poprawnościowe dopuszczają w takim przypadku pozostawienie formy mianownikowej, ale koniecznie trzeba wtedy poprzedzić nazwisko odmienionym imieniem lub innym określeniem wskazującym na konkretny przypadek. Jako wzorcową traktuje się jednak oczywiście formę odmienną, czyli np. bramka Goetzego.

Zaintrygowały mnie te związki frazeologiczne. Przypuszczam, że masz zanotowane jakieś barwne przykłady złych zastosowań.

Błędy frazeologiczne polegają zwykle na niepoprawnym odtworzeniu słownikowej formy takiego związku. Dziennikarze mają problemy z przytoczeniem właściwego czasownika, widoczne to jest w następujących wypowiedziach:

Ale potem słuch o nim stopniowo zdychał.

Coraz częściej słychać głosy, że posada Donadoniego zwisa na włosku.

Działacze długo zwodzili potencjalnych kupców za nos.

Muszę jednak kolejny raz zabrać mojego bramkarza w obronę, bo tak naprawdę właściwie zareagował w tych sytuacjach.

Nie mogło to przejść na sucho napastnikowi beniaminka.

Czasem brakuje im kompetencji, by odtworzyć postać rzeczownika:

„Z dużej burzy mały deszcz” – to powiedzenie najlepiej oddaje postawę Legii Warszawa na starcie ekstraklasy.

Portugalia wydaje się nie takim strasznym wilkiem, jakim go malują.

Lub przymiotnika:

Mimo iż jest to wczesna faza sezonu, porażka Porto może być przemienna w skutkach.

Raz nawet nie udało się poprawnie zapisać znanego piłkarskiego porzekadła:

Niestrzelone bramki się mszczą.

Frazeologizmy bywają używane w złym kontekście:

Czarnogórzec z łatwością ograł dwóch rywali i wyłożył swojemu partnerowi piłkę jak na patelni.

I na koniec błąd, który pojawia się i w przekazach medialnych, i codziennej komunikacji bardzo często – mianowicie niewłaściwa postać frazeologizmu, który w oryginale brzmi “iść po linii najmniejszego oporu”

Bremeńczycy z pewnością chcieli iść po najmniejszej linii oporu.

Trzeba też podkreślić, że przekształcenia związków frazeologicznych, wykorzystywane często zwłaszcza w nagłówkach jako środek perswazyjny, mogą być zabiegiem celowym, obrazować kreatywność językową dziennikarzy. Przywołane przykłady wynikały jednak z niewiedzy piszących, należy je zatem uznać za formy błędne.  

Przy okazji poruszania tematu związków frazeologicznych warto zwrócić uwagę na jeszcze jedną kwestię – mianowicie poprzedzanie utartych sformułowań wyrazem “przysłowiowy”. Na każdym kroku spotykamy stwierdzenia typu: walczą o przysłowiowe sześć punktów, mecz o przysłowiową pietruszkę, byli przysłowiowymi chłopcami do bicia czy dzięki temu zwycięstwu postawili przysłowiową kropkę nad i. Tymczasem czy ktoś zna przysłowia z punktami, pietruszką, chłopcami i kropką? Przymiotnik ten jest nadużywamy niezwykle często. Możemy go użyć tylko wówczas, gdy rzeczywiście przywołujemy przysłowie, choć i wtedy nie jest wymagany.

Załóżmy, że jestem początkującym dziennikarzem, piszącym dla amatorskiego serwisu. Chciałbym poprawić swój warsztat językowy. Czy są jakieś metody, a może miejsca w internecie, gdzie mogę samodzielnie się dokształcać?

Oczywiście, w sieci można znaleźć mnóstwo podpowiedzi! Jednak najprostszym i zarazem najbardziej skutecznym sposobem wzbogacania słownictwa jest czytanie książek. Badania wielu uczonych dowodzą, że ta forma spędzania wolnego czasu bardzo nas rozwija, mimowolnie rejestrujemy w umyśle poprawny zapis (stąd miłośnicy lektur nie mają zwykle problemów z ortografią), a także zachowujemy w pamięci nowe słowa. Gdy jesteśmy już zadowoleni z naszego zasobu leksykalnego, to wówczas nadchodzi czas na kształcenie warsztatu pisarskiego. Warto nie tylko korzystać z podpowiedzi starszych kolegów (w redakcjach internetowych często są mentorzy, którzy trzymają pieczę nad początkującymi dziennikarzami), lecz także stawiać sobie pytania i – co ważne – samemu poszukiwać na nie odpowiedzi. Z pomocą przychodzą internetowe poradnie językowe. Większość wydziałów humanistycznych prowadzi strony internetowe, za których pośrednictwem udziela nieodpłatnie porad językowych. Wystarczy precyzyjnie sformułować swoją wątpliwość, a w ciągu kilku dni językoznawcy udzielą odpowiedzi. Warto jednak przed zadaniem pytania przeszukać archiwum poradni, wszystkie wpisy są archiwizowane i niewykluczone, że już ktoś pytał o interesującą nas kwestię, wtedy od razu znajdziemy to, czego szukamy. Dużą popularnością cieszą się też blogi i vlogi dotyczące poprawnej polszczyzny. Najbardziej oblegane wideoblogi mają po kilkaset tysięcy wyświetleń na YouTube, taka forma przyswajania wiedzy z kultury języka to dobre rozwiązanie dla tych, którzy nie lubią wertować książek czy przeszukiwać serwisów internetowych, ale preferują przekaz audiowizualny. I na koniec zaapeluję: warto korzystać ze słowników! To żaden wstyd, wręcz przeciwnie – są niezbędne w pracy dziennikarza i wstydem jest nieumiejętność korzystania z nich. Nie ma osoby, która znałaby odpowiedzi na wszystkie pytania, najważniejsze to wiedzieć, gdzie ich szukać. Na moim biurku zawsze leży kilka słowników, abym w razie wątpliwości mogła do nich zajrzeć.

Język angielski coraz bardziej przenika do polszczyzny. Co sądzisz o nadużywaniu anglicyzmów przez dziennikarzy?

Nadużywanie – czy to anglicyzmów, czy jakichkolwiek innych form – nie może zasługiwać na pochwałę. W języku sportu funkcjonuje wiele wyrazów pochodzących z języka angielskiego, np. bekhend, forhend, bobslej, aut, mecz, derby, set, rugby, tenis. Zostały one przejęte, by nazwać nieznane wówczas realia, i ich używanie nie budzi żadnych zastrzeżeń. Kiedy jednak słyszę po raz setny, że Justyna Kowalczyk jest niesamowitą fighterką, ktoś w studiu zaprasza nas na mecz volleya albo handballa czy też kibice mają na trybunach niezły fun, to włos mi się jeży na głowie. Wszystkie te zapożyczenia mają polskie odpowiedniki, nie ma potrzeby, by nagminnie stosować obce zwroty. Nie razi mnie oczywiście posługiwanie się nimi w celach estetycznych, by urozmaicić wypowiedź. Ale gdy pojawiają się kilkanaście razie w ciągu jednej transmisji, to chyba coś jest nie tak. Wystarczy, że język korporacji jest przesiąknięty anglicyzmami, postarajmy się uchronić chociaż sport przed ich zalewem.

A co z wulgaryzmami? Są  w Polsce serwisy sportowe nagminnie używające słów, które jeszcze 10 lat temu byłyby wykropkowane…

I wciąż tak powinno być! I to nie tylko dlatego, że ustawa o prawie prasowym nakłada na dziennikarzy obowiązek przeciwdziałania wulgaryzacji języka i dbania o poprawność. Bogactwo leksykalne polszczyzny jest olbrzymie i jestem przekonana, że da się precyzyjnie wyrazić swoje odczucia bez używania wulgaryzmów. Wielu młodych ludzi traktuje przekazy obecne w mediach jako wzorcowe, dziennikarze muszą mieć zatem poczucie, że kształtują świadomość językową najmłodszych. Choćby dlatego warto powstrzymać negatywne emocje. Poza tym sposób, w jaki konstruujemy naszą wypowiedź, wpływa też na to, jak jesteśmy postrzegani przez innych. Liczy się nie tylko jakość wypowiedzi, lecz także estetyka. Dzięki posługiwaniu się ładną polszczyzną możemy budować swój pozytywny wizerunek. Wulgaryzmom – nawet wykropkowanym – mówię stanowczo NIE!

Jak zatem ocenisz pod względem językowym poziom dziennikarstwa sportowego w Polsce?

Trudno jest jednym słowem ocenić ogół dziennikarstwa sportowego. W dzisiejszych czasach, w dobie szybko rozwijających się mediów elektronicznych, dziennikarzem może zostać właściwie każdy – wystarczy założyć blog albo zapisać się do jakiejś internetowej redakcji sportowej. Nie można zatem porównywać poziomu tych, którzy amatorsko zajmują się przekazywaniem informacji i wyrażaniem swoich opinii o piłce nożnej, koszykówce lub skokach narciarskich, z tymi, którzy zjedli zęby na pisaniu o sporcie. Na pewno cieszyć może, że coraz częściej widoczna jest dbałość o poprawność językową, zwłaszcza w przekazach na żywo. Komentujący, świadomi swoich niedostatków, nieraz korygują błędne formy w trakcie relacji. Gorzej jest z przekazami pisemnymi – choć dziennikarze prasowi czy internetowi mają teoretycznie więcej czasu na zastanowienie od swoich kolegów po fachu pracujących w radiu czy telewizji, to zdarzają się im poważne wpadki.

Jest jakiś dziennikarz sportowy, który Twoim zdaniem wyróżnia się poprawną polszczyzną? Z kwiecistości języka słynie np. Tomasz Zimoch.

Uwielbiam słuchać relacji Tomasza Zimocha! I nawet jeśli popełnia błędy, to szybko mu je wybaczam. Gdy komentujemy wydarzenia sportowe na żywo, trudno jest o wzorcową polszczyznę, często tyle się dzieje na stadionie, że dziennikarz musi szybko zmieniać wątki. Do tego – zwłaszcza podczas występów reprezentantów Polski – dochodzą duże emocje i one także sprawiają, że można się pogubić. Tomasz Zimoch swoimi metaforami potrafi jednak nas przenieść w inny świat, słucha się go znakomicie. Dobry warsztat dziennikarski prezentuje także Przemysław Babiarz, z pewnością wpływ na to ma jego wykształcenie aktorskie, które pozwala na umiejętne operowanie głosem. Podczas transmisji, o ile to możliwe, staram się koncentrować na barwnych wypowiedziach, a nie na błędach językowych – choć te ostatnie oczywiście zauważam i gdy jest ich zbyt dużo, to niestety nie pozwalają w pełni skupić się na wydarzeniu sportowym. Nie tak dawno zachwycił mnie Andrzej Twarowski podczas meczu LE Liverpool – Borussia. Jego komentarz przybrał wręcz poetycką formę, to świetny materiał do analizy dla językoznawcy! Takich oryginalnych połączeń językowych nie brakuje też w przekazach pisanych, nawet tworzonych przez młodych adeptów sztuki dziennikarskiej.

Możesz rozwinąć ten wątek? Do tej pory skupialiśmy się tylko na błędach, warto jednak wspomnieć także o pozytywnych przykładach.

Oczywiście, tym bardziej że przejawów umiejętnego korzystania z materii słownej jest naprawdę dużo! Od prawie dekady mam okazję przyglądać się z bliska tekstom tworzonym przez piszących na wortalu iGol.pl i choć moja rola polega głównie na dbaniu o poprawność językową, to nie znaczy, że nie zauważam – i nie doceniam – kreatywności obecnej w przekazach sportowych. Co więcej, gromadzony materiał wykorzystuję do celów naukowych. Ostatnio analizowałam oryginalne porównania pojawiające się w tym serwisie piłkarskim, zebrałam kilkaset przykładów, co dowodzi wielkiej pomysłowości ich twórców. Młodzi dziennikarze sięgają po cały wachlarz skojarzeń: realia społeczno-polityczne, historię, świat zwierząt, medycyny, farmacji, motoryzacji, odwołania do pogody, relacje damsko-męskie, powszechnie znane prawdy o świecie. Chętnie przekształcają frazeologizmy czy powołują się na dzieła kultury: mitologię, Biblię, współczesne filmy, książki i piosenki. Taka zabawa słowem przynosi dużo satysfakcji nie tylko ich autorom, lecz także czytelnikom. Bo czyż takie sformułowania: Końcowy wynik dwumeczu jest jasny jak słońce odbijające się od wypolerowanej łysiny Roberto Carlosa; John Terry (…) parł na szkło niczym ogórki z Biedronki; Rasowy napastnik jest „Kanonierom” potrzebny jak woda po suto zakrapianej imprezie; Dyspozycja Szymona Pawłowskiego jest zmienna częściej niż fochy „Pretty Woman”; bramka zdobyta na więcej rat niż wynosi solidny kredyt na mieszkanie nie przyciągają naszej uwagi i nie powodują, że chcemy zagłębić się w lekturę? Język dziennikarzy sportowych coraz częściej jest przedmiotem dyskusji badaczy, powstają doktoraty, a nawet habilitacje poświęcone temu zjawisku. I znacznie częściej niż błędy analizowane są właśnie pozytywne aspekty.

Na koniec powiedz jeszcze, jak to się stało, że w swoich badanich zainteresowałaś się sportem.

Sportem interesuję się już od dzieciństwa, nie wyobrażam sobie życia bez kibicowania, oglądania zmagań piłkarskich, siatkarskich, lekkoatletycznych czy narciarskich. Prędzej czy później musiał więc nadejść moment, by włączyć sport do badań naukowych. Nawet w pierwotnych założeniach moja praca doktorska miała być poświęcona językowi piłki nożnej i zmianom w nim zachodzącym, ale okazało się, że w sąsiedniej katedrze powstaje habilitacja podejmująca zbliżone zagadnienie, i byłam zmuszona zmodyfikować temat. Ostatecznie analizowałam wielo- i jednowyrazowe konstrukcje w prasie i oczywiście wplotłam wątek piłkarski – jednym z omawianych czasopism był tygodnik “Piłka Nożna”. Pierwsze artykuły językoznawcze, w których podejmowałam tematykę sportową, napisałam jeszcze przed polsko-ukraińskim Euro i od tamtej pory systematycznie publikuję kolejne. To naprawdę duża frajda móc połączyć hobby z pracą zawodową. Kobiet zajmujących się językiem sportu nie ma aż tak wiele, bywa, że na specjalistycznych konferencjach naukowych płeć piękną reprezentują tylko dwie albo trzy przedstawicielki, ale z roku na rok grono pań się powiększa. I to chyba dobrze, bo w sporcie kobiecy punkt widzenia też powinien być ważny.

Nie przegap wymarzonej pracy!
Najlepsze oferty co wtorek na Twoim mailu.