Rekrutacja w polskim sporcie, czyli “Zadzwonimy do Pana”
Damian Jursza
Nawet najlepsze działania z zakresu employer brandingu mogą zostać łatwo zaprzepaszczone, gdy zapomnimy, że po drugiej stronie rekrutacji też jest człowiek. Kilka słów o moich negatywnych doświadczeniach z rekrutacją.
W życiu zawodowym brałem udział w wielu procesach rekrutacyjnych. Widziałem ich etapy z różnych stron. Sam byłem kandydatem, pomagałem innym kandydatom dostać wymarzoną pracę, a także byłem osobą, od której zależy wynik rekrutacji.
Część z tych doświadczeń wpłynęła z resztą na tematykę artykułów na PracaSport.pl. :-)
Gdybym miał wskazać, co jest największą zmorą dla osób szukających pracy, byłaby to niesłowność rekruterów. Prawie każdy z Was miał zapewne sytuację, kiedy to czekał na odpowiedź od potencjalnego pracodawcy, która… nigdy nie nadeszła.
Zadanie wykonane, odpowiedzi brak
Pamiętam jak 6, może 7 lat temu, brałem udział w rekrutacji do jednej z czołowych wtedy agencji marketingu sportowego. Po odbytej rozmowie, otrzymałem do wykonania zadanie: przygotowanie oferty organizacji wydarzenia sportowego dla jednego z nadmorskich miast. Niezwłocznie przystąpiłem do pracy nad projektem, chcąc pokazać, że jestem w stanie wysłać ofertę przed ustalonym terminem.
Po wysłaniu prezentacji czekałem ponad 2 tygodnie. Bez żadnego odzewu. Miałem oczywiście świadomość, że nie byłem jedynym kandydatem i mógł być ktoś lepszy. Wiedziałem, że nie dostanę odpowiedzi od razu, bo skoro agencja rekrutuje, to ma pełne ręce roboty i potrzebuje ludzi. Normalka. Wykonałem jednak swoją pracę, podzieliłem się swoimi pomysłami. Liczyłem na chociaż krótkie zdanie: „Dziękujemy. Wybraliśmy innego kandydata”.
Nie zostawiłem tak sprawy. Wysłałem maila do właściciela agencji z pytaniem: „Kiedy mogę spodziewać się odpowiedzi w związku ze spotkaniem rekrutacyjnym oraz przesłaną prezentacją?”. Następnego dnia otrzymałem lakoniczną odpowiedź: „Na razie czekamy z czekamy z decyzjami” (pisownia oryginalna).
Odpuściłem. Maila z decyzją oczywiście nigdy nie otrzymałem. Dziś czuję, że pomimo upływu czasu, moje złe zdanie na temat tej agencji pozostało niezmienne.
Duża firma, nośne hasło employer branding, niskie standardy
Myślałem, że w 2018 roku takie zachowania odeszły już do lamusa, a czytelnicy bloga nie muszą zmagać się z tego typu problemami. Przez ostatnie lata miałem w końcu za sobą także parę pozytywnych doświadczeń. Moje niedawna przygoda pokazała mi jednak, że niekoniecznie jest lepiej.
W lipcu za pośrednictwem LinkedIn otrzymałem wiadomość z zapytaniem czy nie szukam nowych wyzwań związanych z marketingiem sportowym. Propozycja od bardzo dużej marki, notowanej na giełdzie, lidera w swojej branży, realizującego ciekawe projekty międzynarodowe. Do tego kontaktowała się ze mną osoba bezpośrednio z tej firmy, piastująca stanowisko Dyrektora HR. Wszystko to sprawiło, że chociaż świetnie czuję się realizując własne projekty, postanowiłem przystąpić do rozmowy.
Zgodziłem się na proponowany, konkretny termin rozmowy telefonicznej. Minęło jednak kilka dni i cisza. Nie było telefonu, ani żadnej wiadomości. Dodam tylko, że na swojej stronie firma chwali się filmami z zadowolonymi pracownikami oraz szerokim pakietem świadczeń pozapłacowych. Co tylko zwiększyło mój niesmak… Tymczasem wystarczyłoby tak mało – jedna krótka wiadomość.
Każdy pracownik tworzy wizerunek firmy na zewnątrz. Zwłaszcza osoby wysokiego szczebla i pracownicy działów HR. Cała para związana z działaniami employer branding pójdzie w gwizdek. jeśli potencjalni kandydaci będą czuć się jak bohaterowie znanej komedii. Drodzy rekruterzy, warto o tym pamiętać.