Wywiad z autorami książki “Przegrany”

Damian Jursza

Damian Jursza

Test

“Przegrany” to jedna z najbardziej oczekiwanych pozycji na rynku wydawniczym tego roku. Historia Grzegorza Króla, piłkarza o dużym potencjale, któremu karierę zniszczyło uzależnienie od alkoholu i hazardu. O pracy nad książką opowiadają jej autorzy – Paweł Marszałkowski i Maciej Słomiński.

“Przegrany” to książka o piłce nożnej czy bardziej o problemach z nałogami?

Maciej Słomiński: Odpowiedź B. Choć bez piłki być może nie byłoby problemów.

Paweł Marszałkowski: Ale to tylko takie gdybanie. Grzegorz na każdym kroku podkreśla, że w nałogi może popaść każdy. Z tym że piłkarz czy aktor mają na to większe szanse, niż na przykład stoczniowiec. Wracając jednak do pytania, „Przegrany” to książka o nałogach z futbolem w tle.

Dlaczego Grzegorz Król zaufał właśnie Wam?

PM: Myślę, że kluczowa była blisko trzydziestoletnia znajomość Grzegorza z Maćkiem.

 MS: Znam Grześka od końcówki lat 80. ubiegłego stulecia. Pierwszy raz zobaczyłem go na, spalonej parę lat później, Hali Stoczni – ja grałem w Lechii, roczniku 1978, „Królik” w Stoczniowcu 1976, taki był dobry. Pamiętam, że trener pochwalił mnie za podanie do naszego bramkarza, czyli było to dawno temu – podawać do bramkarza można było do roku 1992. Słyszeliśmy, że toczyły się zakulisowe rozmowy, by Grzesiek przeszedł do nas. Ostatecznie tak się właśnie stało, co „Królik” przypłacił półroczną (lub roczną? nie pamiętam dokładnie) karencją. Mógł grać wyłącznie w sparingach i turniejach towarzyskich. Pamiętam turniej w Janowcu Wielkopolskim, gdzie z poważnych przeciwników grał m.in. ŁKS z Markiem Saganowskim. Gdy wychodziliśmy na jeden z meczów, zawołałem Grześka i powiedziałem mu, żeby pamiętał, by wracać pod naszą bramkę. To pokazuje, jak silna była moja pozycja w drużynie (śmiech).

W trampkarzach wszystkie mecze wysoko wygrywaliśmy, potem byłem już za słaby / postawiłem na naukę (niepotrzebne skreślić) i nasze drogi się rozeszły. Oglądałem Grześka jedynie w telewizji. Znacznie później, w 2007 roku, na meczu Lechii spotkałem naszego wspólnego kolegę. Po kolei zacząłem odnawiać znajomości z resztą kumpli z rocznika 1978. Zaczęliśmy grać razem w piłkę, spędzać czas, czego corocznym ukoronowaniem była wspólna wigilia.

Mniej więcej w tym samym czasie zacząłem działać przy różnych projektach dziennikarskich, przy jednym z nich poznałem Pawła, w innym uczestniczył również Grzesiek. Temat jego autobiografii stale był gdzieś w tle, ale główny bohater nie był do końca przekonany. Zmienił zdanie po powrocie z terapii.

Możecie zdradzić trochę dziennikarskiego warsztatu? Jak wyglądała praca nad książką? Ile godzin spędziliście z Grzegorzem Królem? Najpierw były spotkania, a potem spisywanie tego w jedną całość czy był to proces, który przebiegał etapami?

PM: Któregoś popołudnia usiedliśmy w kuchni u szwagierki Maćka, włączyliśmy dyktafon i po prostu zaczęliśmy rozmawiać. To były właśnie rozmowy, kilkadziesiąt godzin rozmów. Zaczęliśmy od pobytu w ośrodku, a potem już skakaliśmy z tematu na temat, raczej niechronologicznie. Przed każdym kolejnym spotkaniem prosiliśmy Grzegorza, żeby przypominał sobie kolejne historie, układał w głowie poszczególne wątki. Równolegle spisywaliśmy na bieżąco wszystkie nagrania. Po mniej więcej trzech miesiącach regularnych, intensywnych spotkań, przyszedł czas na ułożenie opowieści w wymyśloną przez nas formę.

Ile łącznie zajęła Wam praca nad książką? Pytam nie bez przyczyny. W jednym z wywiadów na PracaSport.pl  Natalia Doległo zdradziła, że biografię Roberta Lewandowskiego napisała w 8 dni! Za co słusznie spotkała się z krytyką środowiska dziennikarskiego.

PM: Zaczęliśmy dawno, dawno temu, bo w grudniu 2013 roku. Kilka miesięcy później zabieraliśmy się do pisania i właściwie jesienią 2014 wersja robocza była gotowa. W tym momencie zaczęło się tak zwane „babranie”, czyli długie dyskusje nad detalami, rozszerzanie lub usuwanie niektórych wątków i tak dalej. Odetchnęliśmy z ulgą dopiero w listopadzie ubiegłego roku, gdy, po przygotowaniu mejla z załącznikiem dla wydawnictwa, wcisnęliśmy „WYŚLIJ”.

Były trudne momenty tej współpracy?

MS: Tak, zdarzały się. Grzegorz, po początkowej otwartości, zamknął się w sobie – część fragmentów wyciął, trochę się przestraszył. Były momenty, że cały projekt stał pod znakiem zapytania. Gdybyśmy doszli do momentu, w którym wydanie książki mogłoby oznaczać koniec naszej znajomości, natychmiast zgodziłbym się na wyrzucenie do kosza wszystkiego, co napisaliśmy.

Czy Król opowiedział Wam historie, które z pewnych względów woleliście pominąć?

PM: Więcej było historii, które z różnych względów wolał pominąć sam Grzegorz.

Ile procent w tej książce Was, a ile Grzegorza Króla?

MS: Staraliśmy się, aby Grzegorza było jak najwięcej. Myślę, że nasze piętno (a właściwie Pawła, bo on trzymał pieczę nad całokształtem) najbardziej odciśnięte jest na stylu. Zależało nam, aby był on potoczysty i typowy dla piłkarzy, a więc ludzi, którzy nie dzielą włosa na czworo, tylko mówią, co myślą. Łatwo byłoby przeszarżować i włożyć bohaterowi w usta słowa, których w życiu by nie wypowiedział. Za przykład może posłużyć tutaj książka Radka Nawrota o Mirku Okońskim, w której, moim zdaniem, autor przesadził z kwiecistością języka. Trudno wyobrazić sobie, aby piłkarz mówił na co dzień właśnie w taki sposób.

Wasz ulubiony fragment to?

MS: Najbardziej lubię pierwsze rozdziały, opowiadające o młodości. Może dlatego, że byłem jednym z uczestników tych przygód. Dzięki tym fragmentom, na parę chwil staję się młodszy i mimo że słyszałem te opowieści, w różnych okolicznościach i z różnych ust, już setki razy, to za każdym razem śmieję się do łez.

PM: To ja, żeby stworzyć małą klamrę, powiem, że moim ulubionym fragmentem jest końcówka. Nawet nie ostatni rozdział, a jego ostatnia część: list. Dlaczego? Bo daje nadzieję. Ale żeby dowiedzieć się, o co chodzi, trzeba przeczytać całość.

Na rynku pojawia się coraz więcej pozycji piłkarskich, a budżet przeciętnego czytelnika jest mocno ograniczony. Powiedzcie na koniec, dlaczego warto sięgnąć właśnie po “Przegranego”?

MS: Ta książka jest jak życie, słodko-gorzka. Po przeczytaniu większości opowieści piłkarzy masz wrażenie, że ich życie jest tak bardzo wesołe, tymczasem „Przegrany” udowadnia, że rzeczywistość jest o wiele bardziej skomplikowana.

PM: Jest jeszcze jeden powód. Warto sięgnąć po tę książkę po to, aby w swoim życiu nie popełnić błędów Grzegorza. Jestem przekonany, że może to być skuteczna i – co ważne – bezbolesna lekcja, szczególnie dla młodych sportowców. Nie warto iść w ślady „Przegranego”.

[fot. Wydawnictwo Czarne i Czerwone]

Nie przegap wymarzonej pracy!
Najlepsze oferty co wtorek na Twoim mailu.